Relacja ze Stuttgartu czyli kebab w mercedesie

Doner kebab

Urodzinowa wyprawa Valdiego 2014 rozpoczęła się o nieludzko wczesnej porze. Kiedy budzik wyrwał nas z objęć Morfeusza o 4 rano niemal skończyło się to rękoczynami skierowanymi przeciwko maszynie budzącej.  Odprawieni wcześniej i z wydrukowanymi kartami pokładowymi, na pełnym luzie i z cwaniackim chodem wtoczyliśmy się na Okęcie, patrząc z góry na biegających w popłochu i panice pasażerów czarterów wakacyjnych. Spokojnie podeszliśmy do punktu drop – off, aby nadać bagaż i wtedy skończył się nasz luz. Bardzo miła – oraz bardzo mocno umalowana – pani na stanowisku odprawy poinformowała nas, że Lufthansa odwołała nasz lot z Frankfurtu do Stuttgartu i może nadać nasz bagaż, ale tylko do Frankfurtu. Po gorączkowych negocjacjach w punkcie biletowym Lufthansy udało nam się wskoczyć na miejsca na lot sporo późniejszy, więc kiedy o 06:30 wystartowaliśmy z Okęcia wiedzieliśmy, że będzie nas czekać 4 godziny plątania się po lotnisku we Frankfurcie. Biorąc pod uwagę, że jest to największy punkt przesiadkowy Lufthansy w Europie (i ciągle w rozbudowie) spędziliśmy nasz czas oczekiwania na chodzeniu, chodzeniu, chodzeniu, chodzeniu…a potem jeszcze chodzeniu.

Heniek, zakręć

Lotnisko we Frankfurcie jest WIELKIE!!!. Niestety opóźnienie spowodowane wybrykami linii lotniczych spowodowało poważne zamieszanie w naszych planach. Zamiast spędzić popołudnie na zwiedzaniu Muzeum Mercedesa, snuliśmy się zmęczeni i głodni po ulicach Stuttgartu.

Uliczne jedzenie w Stuttgarcie jest zdominowane przez bary z kebabem (często łączone z pizzeriami), bary z grillowanymi kiełbaskami i kafejki oferujące szeroki wybór kanapek i słodkich wypieków. Jeszcze przed wyjazdem Valdi sprawdził, który bar z kebabem jest określany mianem najlepszego w mieście i okazało się, że jest 400m od naszego pensjonatu. Tyle wygrać! Niefortunnie, wspaniałym Dönerem w barze Alaturka delektował się Valdi sam, gdyż Ola po operacji dentystycznej mogła odżywiać się wyłącznie przez słomkę :/

SONY DSC

 

Przez słomkę

Na szczęście z pomocą przyszła pobliska włoska restauracja i jej wspaniały krem pomidorowy! Przy okazji kilka słów o poruszaniu się po mieście i okolicach. Warto jeszcze na lotnisku nabyć kartę StuttCard, która, oprócz możliwości poruszania się wszelkimi środkami publicznej komunikacji w obrębie regionu, daje bezpłatny wstęp do wielu obiektów – w tym muzeów Mercdeesa i Porsche. Sobota rozpoczęła się wcześnie i zastała naszych bohaterów w drodze do Muzeum Mercedesa.

Muzeum Mercedesa

Marka znana chyba wszystkim, poważana, stonowana, elegancka. Jednym słowem – niemiecka w każdym calu. Muzeum jest świetne. Zwiedzanie rozpoczyna się od samej góry Muzeum i powoli schodzi się w dół, kierując się coraz dalej (lub bliżej – zależy jak na to patrzeć) w historię Mercedesa.

SONY DSC

Od powozów z napędem z silników wyglądających jak fabryka do pędzenia bimbru, po nowoczesne hybrydy wyglądające jak z filmów o UFO. Najciekawsze jest jednak to, że o ile ekspozycja Muzeum przyciąga tłumy zwiedzających, setki zainteresowanych i miłośników motoryzacji i samej marki – tłumy te jakoś omijają dział z samochodami hybrydowymi.

papa mobile

Zachwycone dzieci oblegają wielkie silniki, które napędzały myśliwiec Messerschmit, tłum ludzi kłębi się przy klasycznej „beczce”, każdy chce zrobić sobie zdjęcie z papamobile.

Mercedes Benz Museum

Ale jakoś ten wesoły tłum omija samochody hybrydowe. Nie warczą, nie mają osiągów, którymi warto się chwalić, nie przyciągają wzroku…Ech znak naszych czasów. Aha – i przekonaliśmy się, że wszystko może mieć znaczek Mercedesa. WSZYSTKO.

narty

Podążając dalej, naszym torem zwiedzania oraz wydawania pieniędzy skierowaliśmy się do Metzingen. W tym małym i bardzo malowniczym miasteczku mieści się, bowiem Miasteczko-Outlet. Prawdziwa Świątynia Debetu oraz miejsce gdzie każdy szanujący się faszionista powinien, choć raz w życiu, zawitać. Pomimo, że nasz plan zakupowy nie do końca wypalił wróciliśmy z Metzingen bardzo zadowoleni i obładowani zakupami.

Następny dzień postanowiliśmy spędzić pod znakiem brykającego kucyka Porsche.

SONY DSC

A co!  Design, forma oraz umiejscowienie samego budynku Muzeum Porsche jest naprawdę świetne. Wchodząc do środka robi się nawet lepiej. Brakuje tutaj rysu historycznego, aż tak rozległego jak w przypadku Mercedesa niemniej jednak historia marki jest również bardzo ciekawa, a świetny design oraz dopracowanie szczegółów w przypadku każdego z modeli jest niemal legendarne. Przechadzając się po salonie oraz zerkając na ceny przy kolejnych samochodach poczuliśmy tak wielki przypływ miłości do naszej Malinowej Rapsodii, że aż musieliśmy popatrzeć sobie na jej zdjęcia. Ale kupimy sobie Porsche. Po wypłacie.

Gelb Bitte!

Dalsza część wycieczki zawiodła nas do Ludwigsburga. Mała mieścina słynąca z pięknej posiadłości w stylu barokowym oraz otaczających ja wielkich ogrodów. Wyprawa nie byłaby wyprawą bez Szatozamku. Zamek bardzo ładny – styl oraz epoka, kiedy powstał Pałac w Wilanowie, więc podobna architektura, a nawet układ samego zamku. I ogrody. Wspaniałe fontanny, rozległe trawniki i pod linijkę posadzone kwiaty w stylu francuskim tworzące przepiękne kompozycje i wzory ciągnące się na całych hektarach, jakie zajmują ogrody Ludwugsburga. Wędrując oraz posiadując sobie na ławeczkach w parkach odpoczęliśmy trochę od Stuttgartu i miasta.

SONY DSC

Kierując się zasadą, że gdziekolwiek jesteśmy należy zjeść lokalne przysmaki skierowaliśmy się do Muzeum Świń i znajdującego się koło niego rozległego Biergarden gdzie niezwłocznie zamówiliśmy sznycel z Spatzlami w sosiku oraz zupę gulaszową z chlebem.

SONY DSC

Obie potrawy okazały się strzałem w 10-tkę. Niemcy naprawdę wiedzą, co robić z wieprzowiną. Oczywiście obowiązkowo napiliśmy sie lokalnego, wybornego piwa.

Schnitzel

Gulash

Dalsza część wieczoru upłynęła nam na odpoczynku i przygotowywaniu się do finałowego meczu Mundialu. Jakoś tak się złożyło, że byliśmy w Niemczech, kiedy to duma Bundesligi ganiała po Maracanie usiłując zostać futbolowym mistrzem świata. I jak to mawiali starzy górale: Argentyna ma Messiego, Portugalia Ronaldo, a Niemcy drużynę. I mimo, że Messi biegał jak szalony na tych swoich krótkich nóżkach, to jednak dumni i wyglądający niczym Terminatory Germanie wygrali. Niezwłocznie, każdy z Niemców wsiadł w swój samochód i powiewając flagami narodowymi, lub dosyć często, wiszącymi za oknami, pasażerami, krzycząc, co sił w płucach, trąbiąc, pijąc piwo oraz jedząc kebab obwieszczali oni światu swój tryumf. Co było robić – nie mieliśmy samochodu, aby z niego zwisać i trąbić, więc poszliśmy na kebaba. I też było super!!! Nieuchronnie nadszedł poniedziałek i skacowani mistrzowie świata w futbolu poszli – lub nie – do pracy. My udaliśmy się na lotnisko skąd- ponownie przez wielki Frakfurt – wróciliśmy do Warszawy i do naszych stęsknionych kotów. Ze względu na gojące się pooperacyjne rany Ola nie była w stanie jeść nic poza płynnym i rozmemłanym, ale Valdi doznał i pokosztował rozkoszy stołu. Plan zwiedzaniowo – zakupowo – kebabowy uważamy, zatem za zrealizowany w 100%.